Aleksander Juwczenko

Aleksander "Sasza" Juwczenko, 26 kwietnia 1986 roku pełnił służbę w bloku nr 4. W wyniku awarii doznał poważnych oparzeń ciała, z którymi boryka się do dziś. W 2006 roku postanowił przerwać milczenie i podzielić się swoją historią w realizowanym przez Discovery Channel filmie dokumentalnym "Godzina Zero: Katastrofa w Czarnobylu".

MB: Dlaczego podjąłeś pracę akurat w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej?

AJ: Po prostu była to w tamtym czasie najlepsza decyzja. W niedalekim sąsiedztwie elektrowni znajdowało się miasto Prypeć, wybudowane specjalnie dla pracowników elektrowni i ich rodzin. Miasto gwarantowało bardzo dobrą przestrzeń do życia a sama elektrownia bardzo dobre zarobki jak na warunki w ZSRR. Miałem okazję tego doświadczyć podczas moich praktyk studenckich które tam odbywałem. W tamtych czasach bycie inżynierem jądrowym było prestiżowym zawodem. Dzisiaj wielu Rosjan woli zostać biznesmenami i prawnikami.

MB: Co robiłeś w czasie kiedy doszło do awarii?

AJ: Pełniłem służbę na nocnej zmianie. Okazało się wtedy że test bezpieczeństwa który miał zostać przeprowadzony przez wcześniejszą zmianę został przesunięty na nocną. Reaktor został wyłączony, a my mieliśmy za zadanie tylko kontrolować system chłodzenia, co jest bardzo łatwym zajęciem. Sądziłem że nie będę miał tej nocy za wiele do roboty.

MB: Co zrobiłeś, kiedy usłyszałeś eksplozję?

AJ: Byłem w moim gabinecie (pomiędzy blokiem trzecim i czwartym na poziomie 12.5) i rozmawiałem z kolegą, który przyszedł po farbę aby pomalować rury w stacji pomp, a potem czytałem jakieś dokumenty. 

MB: I co się stało?

AJ: Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałem nie była eksplozja tylko głuchy huk i wstrząs. Dopiero dwie lub trzy sekundy później nastąpił wybuch. Drzwi do mojego gabinetu zostały po prostu wyrwane przez silny wilgotny podmuch powietrza. Wyglądało to jakby wyburzano stary budynek, kłęby gęstego pyłu w połączeniu z dużą ilością pary. Wszystko się trzęsło i wiele rzeczy spadło na ziemię. W tej samej chwili zgasły wszystkie światła i zrobiło się ciemno. Pierwsze o czym pomyśleliśmy, to znaleźć bezpieczną kryjówkę. Udaliśmy się w kierunku głównego korytarza gdzie znajdowało się małe przejście z niskim sufitem. Stanęliśmy tam a wszystko wokół nas spadało.

MB: Myślałeś że co to mogło być?

AJ: Gdy usłyszałem głuchy huk, pomyślałem, że coś bardzo ciężkiego musiało spaść. Nie miałem zielonego pojęcia, co się dzieje. Przez chwilę myślałem, że może wojna się zaczęła.

MB: Mogłeś wtedy sobie wyobrazić że to mógł być reaktor?

AJ: Nie mogłem sobie tego wyobrazić, że to mogło być coś z reaktorem. Zanim to się zaczęło, nie było żadnych wstrząsów, dźwięków, niczego, co mogłoby świadczyć o jakimś problemie. Byliśmy dobrze wyszkolonymi inżynierami i wiedzieliśmy, co może się stać z reaktorem, a co nie a co mogło pójść nie tak. Byliśmy przygotowani co zrobić w przypadku wystąpienia pożaru i innych problemów, ale nikt nas nie przygotował do tego. Wszyscy byliśmy przekonani o niezawodności środków bezpieczeństwa, o tym że gdy wciśniesz wyłącznik zatrzymania awaryjnego, by włożyć pręty kontrolne do reaktora - jak to zrobił mój przyjaciel, Leonid Tuptonow, w sterowni bloku tej nocy - pręty wsuwały się, a reaktor powinien się wyłączyć. Ale jednak się nie wyłączył. Ludzie popełniają błędy, ale sądziliśmy że środki bezpieczeństwa są w stanie skompensować to. Wierzyliśmy w to co nam powiedziano w trakcie szkolenia.

MB: Co zrobiłeś po eksplozji?

AJ: Wróciłem do mojego gabinetu i próbowałem dodzwonić się do sterowni czwartego reaktora by się dowiedzieć, co się stało, ale nikt nie odpowiadał. Niespodziewanie zadzwonili telefon ze sterowni bloku trzeciego. Dostałem polecenie zabrania noszy. Wziąłem je i wybiegłem. Po drodze spotkałem człowieka, który był blisko epicentrum eksplozji. Nie rozpoznałem go. Jego ubranie było całe osmolone a jego twarz zniekształcona bo pokryta wrzodami od poparzeń. Rozpoznałem go tylko po głosie, był to mój operator Wiktor Diegtiarienko. Powiedział, bym dostał się na miejsce eksplozji, ponieważ jest wielu rannych i  żebym pomógł drugiemu operatorowi pomp Gienadijowi Rusanowskiemu. On sam został zabrany przez innych, a ja wziąłem latarkę i pobiegłem szukać tego operatora w pobliżu ogromnych zbiorników chłodniczych.

MB: Co tam znalazłeś?

AJ: Udałem się tam ale nie mogłem znaleźć niczego, wszystko było zniszczone. Znalazłem go po drugiej stronie, próbował wydostać się stamtąd czołgając się. Wyglądał tak samo jak reszta. Jego ubranie było całe czarne, mokre i on sam był mocno poparzony, cały we wrzodach, wciąż w stanie szoku, cały się trząsł. Pomogłem mu wstać. Powiedział, żebym dostał się na miejsce wybuchu, gdzie pracował mój przyjaciel, Walery Chodemczuk. Ten człowiek (Walery Pierewaczenko) stracił wzrok, nie mógł tego zobaczyć ale w kierunku który mi wskazał nie było niczego. Miejsce, o którym mówił, już nie istniało.

MB: Co się potem stało?

AJ: Chwilę potem dostrzegłem Jurija Treguba, który został wysłany ze sterowni bloku czwartego przez Anatolija Ditłowa, zastępcę naczelnego inżyniera aby ręcznie otworzyć zawory zbiorników chłodniczych, by zalać cały ten teren wodą. Zdałem sobie sprawę ze nie będzie tego w stanie zrobić samodzielnie. Wskazałem Waleremu w którym kierunku ma się udać po pomoc a sam udałem się z Jurijem w kierunku zaworów.

MB: Udało się wam?

AJ: Nie byliśmy w stanie dostać się do zaworów. Było to niemożliwe. Zbiorniki chłodnicze znajdywały się w hali w pobliżu reaktora. Tylko dwoma drzwiami można było tam wejść. Droga do pierwszych z nich została odcięta przez kilka zawalonych ścian, więc zeszliśmy kilka pięter w dół i poszliśmy do drugich. Byliśmy w wodzie po kolana. Drugich drzwi też nie dało się otworzyć, ale przez małą szparę zobaczyliśmy ruiny. Ogromne zbiorniki z wodą zostały zniszczone. Znajdowała się tam tylko ściana i drzwi po lewej stronie i tylko pusta przestrzeń.

MB: Dosłownie?

AJ: By mieć lepszy obraz tego, co tu się stało, wyszliśmy na zewnątrz. Widok był przerażający. Wszystko co mogło być zniszczone, było zniszczone. Cały system chłodniczy przestał istnieć. Prawa część budynku reaktora była kompletnie zniszczona a po lewej wisiały same rury. Wtedy uświadomiłem sobie, że Walery Chodemczuk nie żyje. Po miejscu w którym pracował, ostały się tylko gruzy. Wielkie turbiny wciąż były na swoim miejscu, ale wszystko inne wokół nich było zniszczone. Jeśli on tam był to został pogrzebany pod filarami. W miejscu dachu hali głównej było niebo, pełna gwiazd. W miejscu gdzie stałem, widać było długi strumień światła, wychodzący wprost z reaktora. Przypominał światło wiązki lasera spowodowane najpewniej na skutek jonizacji powietrza. Smuga światła miała kolor jasno niebieskawy i była bardzo ładna. Oglądałem to widowisko przez kilkanaście sekund. Gdybym tam został jeszcze kilka minut dłużej, prawdopodobnie zginąłbym na miejscu przez promienie gamma, neutrony i wszystko inne wydobywające się stamtąd. Ale Tregub szarpnął mnie i ściągnął wgłąb korytarza. Był starszy i bardziej doświadczony.

MB: Co wtedy zrobiłeś?

AJ: Zaczęliśmy szukać drogi do sterowni bloku czwartego ale po drodze spotkaliśmy trzy osoby (Aleksandra Kudriawcewa, Walerego Pierewaczenke oraz Wiktora Proskuriakowa) wysłane przez Diatłowa do hali głównej reaktora, by włożyć pręty ręcznie. Tregub pobiegł do sterowni poinformować co widzieliśmy, a ja udałem się z nimi. Powiedziałem im że polecenie jakie otrzymali jest niewykonalne, bo hala główna reaktora jeż nie istnieje. Odpowiedzieli lekceważąco, że widziałem ją tylko z niższego poziomu, a oni idą zobaczyć ją z wyższych pięter.

MB: Czy zdawaliście sobie sprawę, jak niebezpieczne to było?

AJ: Tak.

MB: Co się stało, gdy wróciliście do hali głównej reaktora?

AJ: Wspięliśmy się na półkę ale tam było tylko jakieś małe pomieszczenie. Dlatego że wszedłem ostatni, zostałem za drzwiami, bo już się nie zmieściłem. Wzięli ode mnie latarkę i weszli do środka, a ja zostałem za drzwiami. Stałem tam i nasłuchiwałem ich reakcji na to co zobaczyli. Popatrzyli po sobie, porównali to co zostało, do krateru wulkanu i wyszli. Stwierdzili, że oni już nic  nie mogą zrobić.

MB: Co się stało z tymi trzema?

AJ: Wszyscy trzej umarli wkrótce potem. Drzwi i ściana, za którymi stałem uratowały moje życie. To było jedyne szczęście w nieszczęściu, choć otrzymałem wysoką dawkę promieniowania. Zrobiliśmy wszystko co było możliwe. Najgorszym uczuciem było to że nic innego nie mogliśmy zrobić.

MB: W jakim momencie zacząłeś się czuć źle?

AJ: Około trzeciej nad ranem, półtorej godziny po eksplozji.

MB: Jak się wtedy czułeś?

AJ: Zaczynałem się czuć słabo. Wiedziałem, że pierwszymi symptomami choroby popromiennej są wymioty, ale myślałem, że po prostu zjadłem coś nieświeżego. Starałem się odpychać od siebie najgorsze myśli. Kilka minut po trzeciej spotkałem człowieka, z dozymetrem, cały był zakryty więc nie wiedziałem kto to był. Zapytałem, jaki jest odczyt z licznika, ale gdy pokazał mi wskazówkę, wychodzącą poza skalę (szacuje się że otrzymał dawkę równą 4.1 Sv). To był najbardziej przerażający moment. Nie wiem, jak wysoką dawkę przyjęliśmy, ale z pewnością była ogromna. Około godziny szóstej rano byłem tak słaby że nie miałem siły dojść do punktu pierwszej pomocy. Przynieśli mnie, wsadzili do karetki i zostałem zabrany do lokalnego szpitala w Prypeci.Następnej nocy zostałem przewieziony razem z innymi do Szpitala Klinicznego w Moskwie. Lekarze wybrali pierwszą grupę, z tych którzy polecieli ze mną przeżyło tylko pięć osób, a moją rodzinę ewakuowano wraz z całym miastem. 

MB: Czy myślałeś że wtedy umrzesz?

Na początku nie widać było oparzeń, pokazały się dopiero w Moskwie. Kiedy byłem na oddziale rekonwalescencji zaczerniała mi cała skóra. Najgorsze było tam leżeć i słuchać, jeden z drugim konali w męczarniach. Ja zdejmowali z mojego łóżka prześcieradła to skóra się ze mnie łuszczyła. Zastanawiałem się, kiedy będzie moja kolej?. Nie jestem religijny i nie znam żadnych modlitw, ale modliłem się co wieczór o to żebym obudził się następnego poranka.

MB: Jak się z Tobą obchodzili?

AJ: To była bardzo intensywna i wycieńczająca terapia. Tylko najsilniejsi mogli to wytrzymać. Bez przerwy przetaczano mi krew i osocze. Przez kilka miesięcy żyłem na krwi innych ludzi. W pierwszym roku przeszedłem piętnaście przeszczepów skóry. Potem stopniowo zaczęły się pojawiać wrzody od napromieniowania. Bardzo dużo oparzeń. Dopiero po kilku miesiącach pojawiła się szansa, że przeżyję. Po jakimś czasie moje ciało znowu zaczęło pracować samodzielnie lecz nadal podawano mi kroplówkę z morfiny. Moja żona Natasza mówi, że straciłem bardzo na wadze i wyglądałem jak żywy trup. Mówiłem niezmiernie wolno i cicho, ale zachowywałem jasność umysłu. Wiedziałem, co się dzieje wokół mnie.

MB: Co sprawiło że przeżyłeś?

AJ: Byłem właściwie leczony. I naturalnie byłem młody i silny - miałem wtedy 24 lata.

MB: Czy wciąż cierpisz fizycznie?

AJ: Stale mam przeszczepianą skórę. Ale wciąż pojawiają się nowe wrzody. Bez poparzeń nie byłoby tak źle. Teraz muszę na siebie uważać. Mogę na przykład prowadzić samochód ale nie mogę przy nim majstrować. Nie wolno mi dotykać benzyny i oleju. Rany nie chcą się długo goić, krew nie krzepnie jak należy, są jeszcze inne objawy ale człowiek się przyzwyczaja, jakoś się z tym żyje.  

MB: Jak traktowali Ciebie ludzie w Rosji?

AJ: Starałem się o tym za dużo nie mówić. Nie chciałem, żeby ktoś o tym wiedział. Dostałem dwa medale. Jeden "Order Honoru" za zasługi w tamtej pamiętnej nocy a drugi dziesięć lat później za uczestnictwo w likwidacji skutków Awarii Czarnobylskiej ale każdy taki dostał.

MB: Czy byłeś kiedyś ponownie w Czarnobylu?

AJ: Tylko raz. Kiedy zamykali elektrownię w grudnu 2000 roku. Zostałem zaproszony jako gość specjalny. Chodziłem dookoła trzeciego reaktora, będącego dokładną kopią tego, który wyleciał w powietrze. Nie czułem się tam dobrze. Miałem nogi jak z waty, stojąc na dachu budynku reaktora. 

MB: Co sądzisz o energii atomowej?

AJ: Myślę, że jest dobra, dopóki bezpieczeństwo znajduje się na pierwszym miejscu. Jeżeli będzie ono priorytetem na wszystkich etapach czy to projektowania, budowania czy eksploatacji  wszystko powinno być dobrze.

Aleksander Juwczenko zmarł w 2008 roku w wieku 47 lat. 

Powyższy wywiad przeprowadził Michael Bond w 2004 roku. Został opublikowany na łamach międzynarodowego tygodnika naukowego "New Scientist". Ponadto został względem oryginału poszerzony o dodatkowe komentarze w nawiasach oraz uzupełnienia w postaci wypowiedzi Aleksandra Juwczenki w filmie dokumentalnym "Godzina Zero: Katastrofa w Czarnobylu" (ang. Zero Hour: Disaster at Chernobyl) w reż. Rennego Bartletta.