W 2001 roku, Władimir Musiec - ostatni dowódca jednostki wojskowej 74939 odpowiedzialnej za obsługę instalacji radzieckiego strategicznego radaru pozahoryzontalnego systemu Duga udzieli swojego jedynego wywiadu na łamach ukraińskiej gazety "Fakty i Kommentarii". Rozmowę przeprowadził Igor Osipczuk.
I. Osipczuk: Czym właściwie był Czarnobyl-2?
W. Musiec: Obiekt Czarnobyl-2 został stworzony jako część systemu antyrakietowego i antykosmicznego wojsk obrony powietrznej którego wyłącznym celem było wykrywanie w pierwszej fazie lotu (2 -3 minut od startu) nadlatujących nad terytorium ZSRR pocisków balistycznych m.in. USA z głowicami nuklearnymi, był to jeden z ważnych elementów ówczesnego systemu wczesnego ostrzegania przed atakiem na ZSRR. Wystrzelony pocisk z terytorium USA potrzebował ok. 25 - 30 minut nim osiągnąłby terytorium ZSRR, przechwycenie pocisku kilka minut po jego wystrzeleniu dawało nam czas na podjęcie odpowiednich środków zaradczych. Z tego względu że radar pracował w zakresie fal krótkich które z uwagi na propagację mogły rozchodzić się na tysiące kilometrów, dzięki czemu terytorium USA było pod naszą stałą obserwacją. Ze względu na krzywiznę Ziemi i tłumienie przez powierzchnię terenu, zasięg fali powierzchniowej w zakresie fal krótkich jest niewielki: w zależności o długości fali od kilku do kilkudziesięciu kilometrów od nadajnika. Jednakże, fale krótkie mogą się odbić (raz lub wielokrotnie) od jonosfery i od Ziemi, umożliwiając na fali jonosferycznej łączność o zasięgu ogólnoświatowym. Nasz obiekt pełnił tylko funkcję odbiornika, nadajnik znajdował się w rejonie czernichowskim ok. sześćdziesiąt kilometrów na południe od Homla pod miejscowością Lubecz skąd wysyłał silne impulsy, które przez Północną Europę i Grenlandię docierały do Stanów Zjednoczonych i wracały. Wyłapywaliśmy je dzięki antenie Czarnobyla-2, jednej z największych na świecie i analizowaliśmy na najnowocześniejszych komputerach. Nawiasem mówiąc, z uwagi że nasza antena była skierowana w stronę Ameryki Północnej testowaliśmy nasze systemy podczas amerykańskich manewrów z wykorzystaniem rakietowych pocisków balistycznych "Trident" wystrzeliwanych z okrętów podwodnych na Morzu Karaibskim czy startów wahadłowców z przylądka Canaveral.
I. Osipczuk: Kiedy rozpoczęto jego budowę?
W. Musiec: Decyzję o budowie naszego kompleksu podjęto w 1969 roku. Dla personelu zbudowano całe miasteczko, nazwane w odróżnieniu od pobliskiego Czarnobyla, Czarnobylem-2. Nasz kompleks nie był jedyny - podobny powstał na Dalekim Wschodzie. Ze względów bezpieczeństwa oficjalnie kompleks oficjalnie nazywany został Centrum Radiowym Telekomunikacji. Zacząłem tu pracować jesienią 1976 roku, kilka miesięcy po rozpoczęciu jego funkcjonowania i zostałem aż do końca sierpnia 1988 roku.
I. Osipczuk: Były dowódca Wojsk Antyrakietowych i Antykosmicznych Obrony Powietrznej Kraju, gen. płk. Jurij Wotincew w wywiadzie udzielonym dla gazety Prawda, wyznał że w lipcu 1983 roku w wyniku błędu systemu, Centrum Wczesnego Ostrzegania Obrony Powietrznej Kraju otrzymało fałszywą informację o kilku wystrzelonych pociskach balistycznych z terytorium Stanów Zjednoczonych. Pełniący wówczas służbę, dowódca ppłk. Stanisław Pietrow zinterpretował te informacje jako fałszywe. Czy dane napływające m. in z instalacji systemu Duga, pomogły mu podjąć właściwą decyzję?
W. Musiec: Gen. płk. Jurij Wotincew wielokrotnie odwiedzał nasz obiekt, ale o tym incydencie nigdy nie wspominał. Wiem że informacje o wystrzeleniach rakiet balistycznych były weryfikowane przez kilka niezależnych od siebie systemów, w szczególności radarów pozahoryzontalnych. Jeśli chodzi o system Duga, wszystkie dane nieustanie były przekazywane do stanowiska dowodzenia mimo że radar nie był dopuszczony do próbnego dyżuru bojowego. Planowano to zrobić pod koniec 1986 roku ale katastrofa to uniemożliwiła.
I. Osipczuk: Czy kiedykolwiek radar podawał fałszywe informacje o odpaleniach pocisków balistycznych?
W. Musiec: Nie. Nasz obiekt stale był modernizowany a wszelkie odstępstwa od prawidłowego funkcjonowania były naprawiane. Tak na marginesie, już na początku lat 80-tych używaliśmy technologii cyfrowych.
I. Osipczuk: Kompleks i elektrownię dzieliło zaledwie dziewięć kilometrów, czy miało to praktyczny sens?
W. Musiec: Lokalizacja ta została wybrana jako najbardziej optymalne miejsce do śledzenia ruchów amerykanów. Pierwotnie na lokalizację kompleksu wybrano miasto Dymer, na północ od Kijowa lecz zmieniono tę decyzję. Krążyły pogłoski że późniejszy I sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Wołodymyr Szczerbycki nalegał aby zbudowano obiekt na mało żyznych ziemiach Polesia. W każdym razie powinien on zostać zbudowany na północy Ukrainy. Z uwagi na duże zapotrzebowanie na energię elektryczną, bezpośrednio z elektrowni poprowadzono do nas linię energetyczną,
I. Osipczuk: Jak zareagowaliście na informację o katastrofie?
W. Musiec: O katastrofie poinformowano mnie kilka godzin od eksplozji reaktora. Niemal natychmiast od otrzymania tej informacji wraz z dowódcą ochrony chemicznej, mojrem Szewczenką udaliśmy się do Prypeci. po drodze mierząc poziom promieniowania. Następnie na prośbę władz miasta uczestniczyliśmy w pomiarach poziomu promieniowania w mieście jak i kompleksie przemysłowym elektrowni. To m. in. z danych zebranych przez nas powstawały pierwsze mapy radiacyjne. Około godziny jedenastej zarządziłem by wyłączyć nasz obiekt z eksploatacji - nasz system wentylacji pobierał powietrze z otoczenia wraz z cząsteczkami promieniotwórczymi które mogłyby doprowadzić do trwałego uszkodzenia systemów elektronicznych kompleksu. Od tamtej chwili obiekt nie funkcjonował, chociaż oficjalnie zamknięto go dwa lata później w sierpniu 1988 roku.
Pierwszą próbę dekontaminacji urządzeń i infrastruktury pomocniczej podjęto już na początku czerwca 1986 roku. Brygada wojsk chemicznych, która została tu skierowana z leningradzkiego okręgu wojskowego przez trzy usuwała pył zawierający cząsteczki promieniotwórcze z dachów i elewacji budynków, usuwała wierzchnią warstwę gleby, ale poziom promieniowania szybko powracał do niebezpiecznych wartości. W późniejszym okresie rozważano zakwaterowanie nas w nowym miasteczku - Sławutyczu, budowanym dla ewakuowanych mieszkańców Prypeci abyśmy mogli nadal pracować lecz w systemie rotacyjnym.
Nasi żołnierze i oficerowie stali się jednymi z pierwszych likwidatorów awarii. Już wieczorem 26 kwietnia z Moskwy przybyła komisja państwowa która przez trzy dni mieszkała w naszym miasteczku. Jej przewodniczący, Borys Szczerbina zwrócił się do mnie "Ile ludzi możesz nam dać"?. Przez blisko dwa tygodnie 100 - 150 żołnierzy z jednostki było oddelegowanych do pracy przy ładowaniu piasku do śmigłowców które następnie zrzucały go do wnętrza reaktora czy do nadzorowania rozładowywania transportów na stacji kolejowej Janów. Brali też udział w innych pracach. Staraliśmy się na tyle na ile było to możliwe chronić ludzi przed promenowaniem, ale nie zawsze było to możliwe. Na przykład ja zostałem hospitalizowany już 2 maja po przyjęciu dawki 60 rentgenów.
I. Osipczuk: Jak wyglądało wtedy wasze życie?
W. Musiec: Kompleks mimo że nie funkcjonował od czasu jego wyłączenia z eksploatacji to nadal przebywała w nim część obsady oczywiście nasze rodziny zostały ewakuowane wraz z mieszkańcami Prypeci, 27 kwietnia. Zbudowaliśmy podziemne koszary dla trzystu osób. Była tam kuchnia, łazienka z prysznicami i toalety. Dopóki obiekt i miasto znajdowało się pod naszą opieką wszystko było w porządku - nawet jedna szyba nie została rozbita. W latach 1986-1987 podejmowano próby dekontaminacji placówki ale nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów
I. Osipczuk: Jaki status miał Czarnobyl-2 przed wypadkiem?
W. Musiec: Przed awarią miał on status miasteczka zamkniętego. Tabliczki z ostrzeżeniami o treści "Obszar Zamknięty" znajdowały się już w odległości 5 km od jego rogatek. Jeśli któryś z mieszkańców chciał zaprosić znajomych czy rodzinę do siebie musiał składać w tym celu pisemną prośbę. Jako że teren wokół znajdował się pośrodku lasu było tu pełno różnorakich grzybów, zwłaszcza prawdziwki i maślaki. Gdy zaczynał się sezon na grzyby milicja i KGB miały pełne ręce roboty. Ludzie w pogoni za grzybami notorycznie ignorowali tablice informacyjne o zakazie wstępu, co więcej niektórzy wjeżdżali w obszar samochodami. Jedną z powszechnie stosowanych kar było zabieranie tablic rejestracyjnych.
Źródło: fakty.ua